Heinrich patrzył obojętnie na odrapaną ścianę izolatki. Znów tutaj siedział, a raczej pół leżał trzymając się za krwawiący bok. Ból mu nie dokuczał. Był zadowolony, że go czuł. To przynosiło ulgę. Nie myślał o niczym. Po prostu istniał. Czerpał głębokie miarowe oddechy, wsłuchiwał się w dudnienie własnego serca i patrzył niewidzącym wzrokiem przed siebie. Dla osoby postronnej mógł wyglądać na zamyślonego lub zwyczajnie słabnącego przez rozharatany bok. Efekty dostania kosą po żebrach, a on ładnie oberwał. Dał się ponieść wściekłości. Zapłacił za chwilę dekoncentracji raną wymagającą szycia. Kolejne starcie z grupą czarnuchów. Kurwa. Byli w jebanej Rosji, a te czarne karaluchy musiały przypełznąć nawet tutaj. Skurwysyny – pomstował w myślach by w końcu poddać się ponownie ogarniającej go pustce, która zawsze przychodziła po większych wybuchach agresji. Taki stan nie trwał rzecz jasna długo. Plama krwi na jego białej koszulce robiła wrażenie swoją wielkością i z każdą minutą się powiększała. Klawisze skopali go i wsadzili tu by ochłonął i bardziej się wykrwawił. Było to właściwe posunięcie z ich strony. W końcu opanował się na tyle by przestać wrzeszczeć i kopać w drzwi. Podczas ataków furii był nie do zatrzymania. Tłukł ludzi aż przestawali się ruszać lub wszędzie pełno było rozbryzgów krwi. Nie było nikogo kto miałby na niego jakiś pozytywny wpływ. Ludzie na których mu zależało byli martwi, a on przestał się hamować. Zapewne klawisze oraz szpital mieli teraz pełne ręce roboty by ogarnąć syf jaki zrobił. Być może ta akcja przyśpieszy termin jego egzekucji. Sąd nie wyznaczył jeszcze oficjalnej daty, ale wiedział że to nie uniknione. Często wdawał się w bójki lub załatwiał niewygodnych dla gangu ludzi. Owszem należał do jednej z grup, ale nigdy nie czuł się z nimi związany. Przystąpił do nich tylko ze względu na korzyści jakie to ze sobą niosło. Trudnił się mokrą robotą od dawna więc to nie była pierwszyzna czy problemem jak dla co niektórych. Słuchy o jego wyczynach w Niemczech oraz Rosji krążyły w murach Delfina zapewniając mu trochę spokoju. Więźniowie omijali go dzięki temu szerokim łukiem, a Ci z którymi „trzymał” wiedzieli, że lepiej zachować dystans i go nie obrażać.
Odgłos kroków na korytarzu i szczęk przesuwanej płyty boksu zwrócił uwagę Niemca. Podparł się ramieniem ściany i wstał w podłogi.
- Wagner, rusz się –powiedział ponaglająco jeden ze strażników. Przyszli po niego nadzorcy z popołudniowej zmiany, a ci którzy go tu wpakowali już pewnie mieli wolne. Mógłby się z nimi trochę pobawić, ale wiedział, że teraz mieli znaczącą przewagę, a poza tym wolał nie marnować sił w szczególności, że rana dalej krwawiła. Wiedział, że bez pomocy medycznej się niestety nie obędzie. Wizja ponownego „spaceru” w kajdankach łączonych na nogi i ręce nie zbyt mu odpowiadała. O wątpliwej przyjemności obcowania z klawiszami już nie wspominając. Podszedł do drzwi z ociąganiem i odwrócił się plecami do nich. Wiedział jakie były procedury, nie musieli mu tego powtarzać. Włożył ręce do prostokątnego otworu i lewą ręką złapał górnej powierzchni. Poczuł jak strażnik skuwa mu najpierw prawą rękę, a potem również lewą. Potem rozsunęli dolną zasuwę i podobnie postąpili z jego nogami. Odwrócił się przodem do drzwi, które otworzyli mundurowi. Jeden z nich złapał go pod prawe ramię, a drugi trzymał w pogotowiu paralizator gdyby coś kombinował. Idąc towarzyszyło im brzęczenie kajdanek i głosy więźniów. Heinrich maszerował ze zwyczajową niechęcią na twarzy do wszystkich i wrogością w oczach. Gdy doszli na miejsce jeden z klawiszy poszedł zawołać jakiegoś lekarza, a drugi w tym czasie kazał mu usiąść na łóżku, do którego poręczy go przypiął. Strażnik stał za jego plecami gotowy w każdej chwili mu przyłożyć, a on oczekiwał przyjścia lekarza. Opiekę medyczną też ledwie tolerował. Już nie raz usiłowali szprycować go lekami uspakajającymi. Był ciekawy czy teraz też podadzą mu coś tego typu. Nie znosił uczucia osłabienia jakie potem następowało. Końskie dawki robiły swoje. Rzucił klawiszowi przez ramie nienawistne spojrzenie.
- Odsuń się skurwiały ciulu – warknął agresywnie. Strasznie go irytowało gdy ktoś „dyszał” mu w kark. Nie rzucał się więc nie widział powodu by facet stał nad nim jak jakiś sęp przyglądający się padlinie.